19.07

Niedzielne nauczanie, 19.07.2020

Kontrola, punkt widzenia i życie chwilą

To niesamowite, w jaki sposób Bóg postępuje z każdym z nas z osobna zgodnie z naszymi różnymi charakterami i możliwościami, ale my nie zawsze doceniamy to, że w tej samej sytuacji reakcja każdego z nas może być odmienna. Jak glina w rękach garncarza, jesteśmy kształtowani przez nasze życiowe doświadczenia, ale wystarczy zajrzeć pod naszą powierzchowność, by się przekonać, że nie ma dwóch osób urobionych na tę samą modłę. Stare powiedzenie o wejściu w buty innego człowieka przychodzi mi na myśl, ale czy rzeczywiście jest to możliwe? Jeśli cieszymy się relatywnie dobrym zdrowiem i samopoczuciem, trudno jest nam zrozumieć, jak to jest budzić się każdego dnia z nieustającym bólem, kiedy nawet siedzenie w łóżku jest walką, a cóż dopiero wstać, by zażyć pierwszą dawkę leków przeciwbólowych, a potem czekać, by zaczęły działać. Możemy czasem odczuwać ból, możemy mieć jakieś pobolewania czy kłucia, lecz wiedzieć, co cię czeka, kiedy się obudzisz rano, to o wiele trudniejsze do zniesienia. Prowadzona ostatnio kampania „Czarne życie ma znaczenie” zwróciła uwagę na fakt, jak bardzo różne mogą być nasze doświadczenia w codziennym życiu w zależności od tak prostych spraw, jak choćby kolor naszej skóry czy pochodzenie społeczne. W prasie apeluje się o tolerancję i równe traktowanie wszystkich ludzi, ale w naszym świecie nigdy się to nie uda w takim stopniu, o jaki zabiegają massmedia. Życie i przykład Jezusa pokazują nam, że współczucie powinno być naszą zwyczajową reakcją, a nie obojętność czy bycie nieuprzejmym albo tylko tolerowanie innych. Współczucie to zainteresowanie cierpieniem i warunkami życia drugiego człowieka. Dopóki Jezus nie powróci, a ból i cierpienie, i niesprawiedliwość nie zostaną usunięte, powinniśmy reagować nie w negatywny, ostentacyjnie niechętny sposób, lecz raczej tak samo, jak to pokazywał Jezus. Zatem w czasie tej egzortacji chciałbym, aby każdy z nas spróbował spojrzeć na sprawy z różnych perspektyw, innych niż nasza własna. Spróbujmy myśleć i patrzeć z punktu widzenia niektórych spośród osób, o których czytaliśmy dzisiaj w Biblii. Weźmy na przykład dwóch niewidomych z końca naszego czytania z Nowego Testamentu, z rozdziału 20. ewangelii Mateusza. Istnieje kilka perspektyw, z których możemy patrzeć na to wydarzenie i dokonany cud. Najpierw weźmy pod uwagę tłum – różnych ludzi, włącznie z uczniami Jezusa, wybranymi przez niego dwunastoma, lokalnymi mieszkańcami i przechodniami znajdującymi się w drodze do Jerozolimy. To dosyć zróżnicowana grupa ludzi, niektórzy na pewno znali owych niewidomych żebraków z imienia, inni rzucili na nich okiem, przechodząc obok i zapominając ich twarze, tak jak innych żebrzących, których spotykali dotąd w czasie swych podróży do Jerozolimy. A jednak wszyscy zgodnie zgromili ślepców za to, że krzyczeli na Jezusa, by się nad nimi zmiłował. Czy tak samo i my reagujemy wobec żebraków, których widzimy i słyszymy, kiedy udajemy się do centrum miasta czy innych obszarów miejskich? „Daj pan parę złotych, proszę…” Wydaje mi się, że mamy tu podobną reakcję. Może niektórzy w tłumie byli uprzejmi dla tych niewidomych, ale jako tłum besztają ich za ów krzyk. Jako obserwatorzy z zewnątrz możemy być wobec takiego zachowania krytyczni, może nawet zadufani w sobie i skorzy do wydawania sądów w stosunku do tego tłumu z powodu takiego traktowania owych mężczyzn, ale my, będąc częścią takiego tłumu, jesteśmy tacy sami. Żebraków można było spotkać wówczas bardzo często i jestem pewien, że niektórzy z nich byli naprawdę uciążliwi dla mieszkańców miasta, lecz współczucie nie powinno być przez nas odsuwane na bok tylko dlatego, że oswoiliśmy się z widokiem żebrzących. Będąc często w centrum Nottingham, widzę znajome twarze żebrzących. Nie znam ich imion, ale znam niektórych z nich z widzenia. Bardzo łatwo zacząć podzielać sposób myślenia tłumu i, ku memu wstydowi, często łapę się na tym, że ich nie zauważam. Co by było, gdybyśmy podróżowali z Jezusem, gdybyśmy zaledwie dzień wcześniej byli świadkami spotkania z Zacheuszem? Chcielibyśmy towarzyszyć Jezusowi, rozmawiać z jego uczniami na temat ich nauczania, może nawet spróbowalibyśmy przysłuchiwać się w trakcie drogi nauce Jezusa na temat Bożego Królestwa. A ci dwaj mężczyźni krzyczą głośno, przeszkadzając NAM w słuchaniu! Ale w tym przypadku zdarzyło się coś odmiennego, na co być może większość obserwujących nie zwróciła uwagi i nam również może czasem zagrażać niebezpieczeństwo przeoczenia rzeczy, które są nam już bardzo dobrze znane. Ci dwaj mężczyźni nie prosili o datek, pragnęli otrzymać coś innego niż zazwyczaj, i być może tłum dlatego, że był przyzwyczajony do ich zwyczajowego zachowania, przeoczył, o co tak naprawdę oni prosili i czego pragnęli. W ewangelii Marka czytamy, że wielu spośród tłumu upominało ich, ale bez skutku, bo przynajmniej jeden z tych żebraków krzyczał jeszcze głośniej: Synu Dawida, ulituj się nade mną! Nikt w tłumie nie ujął się za żebrzącymi, a jednak Jezus zatrzymał się i przywołał tych mężczyzn do siebie. Tłum może być dla nas wygodnym miejscem do ukrycia się, do łatwego płynięcia na fali życia, ale niebezpieczeństwo z tym związane jest takie, że jeśli damy się wchłonąć sposobowi postępowania tłumu i nie będziemy głośno wyrażać swego zdania, możemy też podzielić los tłumu: Mt 7.12-14 – A więc wszystko, cobyście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie; taki bowiem jest zakon i prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują. Gdy tylko Jezus zawołał na dwóch mężczyzn, wszyscy z tłumu ochoczo chcą ich przyprowadzić przed niego, wołając: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię (Mk 10.49). Ale jest to reakcja bardziej na współczucie okazane przez Jezusa, niż charakteryzujące ich na co dzień zachowanie. A teraz spójrzmy na to samo wydarzenie z perspektywy tych niewidomych, każdego dnia prowadzonych na pobocze drogi, a może nawet sypiających w pobliżu, skazanych na współczucie i litość innych, by móc przeżyć. Zajmują najniższą pozycję w żydowskim społeczeństwie, a nawet nie mają żadnej pozycji, są po prostu ślepymi żebrakami. Takie było życie każdego dnia tych dwóch ślepych żebraków. Nie mogli podróżować, tak jak podróżował tłum ludzi, ale mogąc chociaż o tej porze roku oczekiwać większych datków, gdyż wielu udawało się wówczas do Jerozolimy na święto Paschy. Ale to nadal było bardzo ciężkie życie, być może nawet dodatkowy gwar i zamieszanie było dla nich dodatkowym wyzwaniem. W każdym wypadku życie w pierwszym wieku ślepego żebraka było ciężkie i niepewne. Dlatego zrobili, co mogli; znajdowali się na poboczu ruchliwej drogi, prosząc o pomoc, robiąc, co tylko byli w stanie, by sobie pomóc. Jednak jest jasne, że tych dwóch biedaków rozumiało, kim jest Jezus: Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida! Słysząc, że Jezus przechodzi obok, dzięki swej silnej wierze w to, co mógł on dla nich uczynić, pomimo upominania przez tłum (a Marek odnotowuje, że był to wielki tłum) wołali coraz głośniej. Z ich punktu widzenia było to najlepsze, co mogli uczynić; to była cała ich nadzieja. Interesujące, że Łukasz zapisał, iż mężczyznom odpowiedziano na ich zapytanie, że to Jezus z Nazaretu przechodzi drogą i dopiero oni nazwali go Jezusem, synem Dawida. Słuchali na pewno opowieści o Jezusie, dotarła do nich jego sława. Z perspektywy tych żebraków było rzeczą słuszną wołanie na Jezusa, zdanie się na jego miłosierdzie, nie zważając na to, co mówią inni. Nie widząc go naocznie, rozumieli, że jest on przyrzeczonym synem Dawida i bez wątpienia uczono ich od dziecka, co mówią Pisma. Zupełnie odmienna reakcja na to samo wydarzenie widziana z dwóch różnych perspektyw. Jezus zmiłował się nad tymi żebrakami i w rezultacie oni ORAZ tłum oddali chwałę Bogu, a oficjalnie ślepi żebracy poszli za nim wraz z tłumem. Tych dwóch biedaków, biednych żebraków z punktu widzenia wszystkich wokół, spotkało się z miłosierdziem syna Dawida. Ostatni dostąpili miłosierdzia jako pierwsi. To rzecz interesująca, ponieważ ten cud dołącza do różnych przypowieści i nauk przekazanych przez Jezusa na temat tego, jak postrzegamy samych siebie w odniesieniu do innych ludzi i jak osądzamy innych na podstawie ich sytuacji życiowej, wieku oraz miejsca zajmowanego w społeczeństwie. Wracając do relacji Mateusza, a taką samą mamy też w ewangelii Marka – zaraz przed rozdziałem 20. mamy zapisaną prośbę matki Jakuba i Jana. Z punktu widzenia Jezusa – powołał on już owych dwóch Boanerges (Synów Gromu), a tu ich matka przychodzi wraz z nimi do Jezusa i padając przed nim na kolana, prosi go, aby zasiedli oni po jego prawej i lewej stronie w Królestwie. To fascynująca scena – Synowie Gromu przyprowadzeni przez swą matkę, która klęcząc przed Jezusem, prosi o zapewnienie im wysokiej pozycji w przyszłości. Być może bylibyśmy rozbawieni jej postawą. Ale reakcją Jezusa jest okazanie współczucia. Zanim sami zajmiemy jakieś stanowisko w tej sprawie, spójrzmy na to zdarzenie – tak jak tylko potrafimy – jej oczyma. Jej dwóch synów opuściło rodzinną łódź rybacką i poszło za Jezusem, będąc z nim w tamtej chwili już ponad trzy lata. Każdy, kto obserwował z zaangażowaniem dorastanie dzieci, czy to jako bliski krewny, czy przyjaciel rodziny albo też sam rodzic, będzie znał to pragnienie, by dziecku było w życiu jak najlepiej, bez względu na to, w jakim jest ono wieku. Ta matka dwóch dorosłych mężczyzn, którzy pozostawili wszystko i poszli za Jezusem, klęczy teraz przed nim, prosząc o to, co najlepsze, dla swych synów. Okazała swą wiarę w Jezusa, w przyjście jego Królestwa i że jej wierni mu synowie będą częścią tego Królestwa. Zdarzenie to pokazuje również, że i ona towarzyszyła Jezusowi i jego uczniom w tym czasie. W opisie ukrzyżowania Jezusa czytamy, że matka Jakuba i Jana była tam obecna wraz Marią Magdaleną oraz Marią, matką Jakuba i Józefa. Była ona kobietą o współczującym sercu. Mateusz odnotowuje w swej ewangelii 27.55, że owe kobiety przyszły wraz z Jezusem z Galilei, by dbać o jego potrzeby, zatem przebywała ona w otoczeniu Jezusa przez pewien czas, słuchając i ucząc się, jednocześnie troszcząc się o tę grupę ludzi podążających do Jerozolimy. W tym kontekście spójrzmy na wszystko z jej perspektywy. Jezus nauczał otwarcie, że będzie cierpiał z rąk uczonych w Piśmie i faryzeuszy i zostanie skazany na śmierć – nasze dzisiejsze czytanie z ewangelii Mateusza 20 jest jednym z takich przykładów, kiedy mówił jasno na ten temat. Dwunastu uczniów tak blisko towarzyszyło Jezusowi w jego pracy, że trudno było im się z tymi zapowiedziami pogodzić, natomiast ta matka dostrzegła prawdę, że Jezus wkrótce zostanie od nich zabrany, dlatego podchodzi do niego ze swymi synami i kieruje doń swą prośbę. Na krótko przedtem uczniowie zostali zganieni za to, że sprzeczali się, który z nich będzie największy w Królestwie, a ta matka była pewna, że Królestwo przyjdzie i Jezus będzie w nim królem, dlatego chciała najlepszych pozycji dla swych synów, a jednocześnie nie poprosiła o nic dla siebie. Jezus nie skarcił ani jej samej, ani Jakuba czy Jana, ale zwraca uwagę na wagę tej prośby: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja pić będę? A następnie wyjaśnia, że to nie do niego należy decyzja, że taką władzę ma jego Ojciec, a nie on sam. Oto znajdujemy się znów w tłumie – pozostałych dziesięciu uczniów jest oburzonych na tych dwóch braci. DLACZEGO? Cóż, istniało wiele do tego powodów, ale sam Jezus podpowiada nam jeden z nich w swej odpowiedzi skierowanej do uczniów: …ktokolwiek by chciał między wami być wielki, niech będzie sługą waszym…Podobnie jak Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu. Wymaga się od nich pokory. Prośba matki świadczyła o jej szczerej wierności, była niewłaściwa, lecz mówiąca o jej oddaniu, dlatego nie było potrzeby upominania jej, ale raczej – i nie jest to dla nas zaskoczeniem w tym przypadku – współczucia i zrozumienia. A co my czuliśmy, czytając tę prośbę? Czy to samo, co pozostałych dziesięciu uczniów, czy może bardziej to, co okazał Jezus? Jezus rozumiał tę prośbę i okazał Jakubowi i Janowi oraz ich matce współczucie i łaskę, nie zganił ich. Owych dziesięciu uczniów w tamtym czasie było bardziej zainteresowanych tym, który z nich będzie największy w Królestwie i nie okazali tym trojgu żadnego współczucia ni zrozumienia; bądźmy mądrzejsi i pójdźmy za przykładem Jezusa. Chociaż nasza własna duma i wysokie o sobie mniemanie może stać na drodze takiemu postępowaniu, Jezus naucza swych uczniów, by się wyzbyli takich uczuć, by byli sługami, by byli pokorni i łaskawi dla innych. Mówiąc o oburzeniu i poczuciu własnej wartości, przyjrzyjmy się krótko innej przypowieści z dzisiejszego czytania, tej o robotnikach w winnicy. Werset 11 – robotnicy, którzy zostali zatrudnieni jako pierwsi, zaczęli narzekać na gospodarza. Być może zrozumiemy stanowisko tych ludzi pracujących najdłużej, jeśli pomyślimy o pracy w otaczającym nas świecie. Lecz przypowieść ta nie miała na celu naświetlenie kwestii warunków pracy, lecz pokazanie w obrazowy sposób, do czego podobne jest Królestwo. Parabola ta stanowi kontynuację rozdziału 19, gdzie czytamy o bogatym młodzieńcu, który podszedł do Jezusa, by go zapytać, czego potrzebuje, by zyskać życie wieczne. Mk 10.17-21: A gdy się wybierał w drogę, przybiegł ktoś, upadł przed nim na kolana i zapytał go: Nauczycielu dobry! Co mam czynić, aby odziedziczyć żywot wieczny? A Jezus odrzekł: Czemu mię nazywasz dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko jeden Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie mów fałszywego świadectwa, nie oszukuj, czcij ojca swego i matkę. A on mu odpowiedział: Nauczycielu, tego wszystkiego przestrzegałem od młodości mojej. Wtedy Jezus spojrzał nań z miłością i rzekł mu: Jednego ci brak; idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, po czym przyjdź i naśladuj mnie. Jezus kochał tego młodego człowieka – a potem wyjaśnia uczniom, że przy odnowie wszystkich rzeczy ci, którzy poszli za nim, dwunastu apostołów, zasiądzie na tronach, sądząc pokolenia Izraela. A także, że każdy, kto opuścił wszystko i poszedł za nim, zyska w nagrodę życie wieczne. Chociaż przypowieść ta, pokazująca łaskę Boga dla wszystkich powołanych do życia wiecznego, niezależnie od włożonej przez nich pracy, to chciałbym rozważyć sprawę owego młodego bogatego człowieka, którego kochał Jezus. Jego prośba jest całkiem jasna, widać, że próbował on żyć zgodnie z Prawem, przestrzegając przykazań od swej młodości, i mając okazję zadać pytanie Jezusowi, od razu przechodzi do sedna sprawy. Czy Jezus je zlekceważył jako prośbę jeszcze jednego bogacza? Nie, on kocha tego młodego człowieka i odpowiada na jego pytanie. Co takiego w nim dostrzegł? Coś, co warte było odnotowania przez ewangelistę dla nas czytelników. Jezus rozmawiał i przebywał wśród członków wszystkich grup społecznych, od niewidomych żebraków poczynając, a na bogatym młodzieńcu, troskliwych matkach i małych dzieciach kończąc. Nikt nie został odesłany bez odpowiedzi skierowanej osobiście do niego. To naprawdę duże wyzwanie – próbować spojrzeć na sprawy z punktu widzenia drugiego człowieka, spróbować zrozumieć, jak oni doświadczają różnych rzeczy. Innym razem Jezus mówił o tym, by nie sądzić innych, gdyż zostaniemy osądzeni tym samym sądem, jakim sami sądzimy. Nauczał także o usunięciu belki z własnego oka, zanim spróbujemy usunąć źdźbło z oka naszego brata czy naszej siostry. A co jeśli chodzi o taki fakt, że rozmawiamy czy usłyszymy o kimś, kto wyraża swe zainteresowanie Prawdą, lecz wciąż chodzi do tego samego kościoła, do którego uczęszczał/uczęszczała przez ostatnie 30 lat? Czy jest nam ich żal? Czy może współczujemy im? Czy zdajemy sobie sprawę, jak wielką zmianą byłoby dla nich odejście od ich Kościoła i przyłączenie się do innego, jak ogromnym byłoby to wstrząsem w ich życiu? To właśnie współczucie powinno być naszym dominującym uczuciem, wejście w ich buty i zrozumienie, o co tak naprawdę się ich prosi. Tak właśnie postępował Jezus i czyniąc tak, docierał do wszystkich warstw społeczeństwa. Jezus był i jest dla nas niedoścignionym wzorem okazywania współczucia, zrozumienia ludzi, z którymi się stykał i których nauczał. Solidaryzując się z nimi i patrząc z ich perspektywy. Dlatego to niezwykłe dla nas pocieszenie, że obecnie wstawia się on za nami. Nasz wielki arcykapłan współczuje każdemu z nas w naszych indywidualnych, unikalnych dla każdego z nas trudnych sytuacjach, patrząc na nie z naszej perspektywy. Jezus wie, dlaczego i kiedy zawodzimy i grzeszymy, okazuje zrozumienie dla naszych słabości. Chociaż nasz Ojciec w niebiosach widzi wszystko, co czynimy, zna nasze myśli i motywy postępowania, to właśnie Jezus pośredniczy, zanosząc nasze modlitwy i prośby do naszego Ojca w naszym imieniu. W jakże uprzywilejowanej i niezasłużonej znajdujemy się pozycji. Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. Zdaję sobie sprawę, że to nauczanie jest nieco niespójne, ale próba spojrzenia na sprawy z innej perspektywy jest trudna i zawiła, jak też zawiłe jest jej tłumaczenie. Ale sądzę, że wykazałem, iż powinniśmy postępować z ludźmi tak, jak postępował z nimi Jezus, okazywać im współczucie i próbować lepiej zrozumieć ich słabości i wyzwania, przed jakimi stoją. Czytanie ewangelii Mateusza w przyszłym tygodniu może być trudne ze względu na relację z ostatniego, wypełnionego pracą tygodnia posługi Jezusa, indagacje i spiskowanie przeciw niemu władz żydowskich, lecz czytając o tym, dostrzegajmy miłość i współczucie okazywane przez Jezusa innym – pamiętajmy o tym przez tych kilka następnych dni. Zatem przygotowaliśmy się do spożycia chleba i wypicia łyka wina na pamiątkę Jezusa. Może pomyślmy o jeszcze innych chwilach, kiedy okazywał on współczucie innym i czerpmy pocieszenie z tych przykładów, bo tym samym współczuciem obejmuje on każdego z nas.

Pip Algar, Nottingham