26.07

niedzielne nauczanie, 26 lipca

Czytając 27. rozdział ewangelii Mateusza, przenosimy się dzisiejszego lipcowego poranka daleko. Znika gdzieś z naszych myśli wszechobecny w świecie hałas i zgiełk i oto znajdujemy się pewnego wiosennego dnia, dawno temu, w Ziemi Świętej. Jesteśmy wśród przyjaciół Jezusa – zdenerwowanych, zszokowanych, przerażonych. Władze żydowskie nakazały aresztowanie Jezusa nocą, chcąc skazać go na śmierć. Strażnicy związali go i właśnie zamierzają przekazać pojmanego namiestnikowi rzymskiemu, domagając się jego ukrzyżowania. Ten wiosenny poranek przeistoczył się w dzień tragedii, strasznej tragedii. Był to dzień, kiedy zatriumfowali źli ludzie, a sprawiedliwi zostali strąceni na dno rozpaczy – ich nadzieje zostały zdruzgotane.

Przygnębieni, nie mogli dostrzec choćby małego światełka w tunelu rozpaczy. Tego smutnego dnia, dnia cierpienia, łez, utrapienia i rozterek, nic nie wydawało się bardziej odległego dla przyjaciół Jezusa niż myśl, że są oto świadkami wydarzeń mających zasadnicze znaczenie dla ich zbawienia, że tego dnia, gdy zatriumfowały nieokiełznana wrogość i zazdrość, Bóg okazywał właśnie Swą miłość do naszego biednego, upadłego rodu ludzkiego i że za chwilę Jezus pokaże swą głęboką miłość do swych braci i sióstr. Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich (J 15.13). Bez skargi miał wkrótce oddać swe życie, abyśmy – tak oni, jak i my – mogli żyć.

Dzięki tej relacji zapisanej pod Bożym natchnieniem przez Mateusza dane nam jest znów przeżywać wydarzenia owego dnia, możemy – że tak się wyrażę – poruszać się wśród tych wielu postaci wymienionych w czytanym przez nas 27. rozdziale ewangelii. Czyniąc to, znajdujemy się raz wśród wrogów, raz wśród przyjaciół, a potem może ocieramy się o ludzi zupełnie obojętnych; stykamy się z ludźmi różnego pokroju – niektórzy z nich mają wysoką pozycję społeczną, a inni wręcz przeciwnie. Jesteśmy w wielkim tłumie przyglądających się temu wydarzeniu. Ale kimkolwiek oni są, jak bardzo różne są ich postawy i emocje, jeden fakt pozostaje niezmienny: uwaga każdego skierowana jest na Chrystusa.

Zatem nad Jerozolimą budzi się nowy dzień. Spotkanie już trwa, spotkanie Sanhedrynu, owego zgromadzenia siedemdziesięciu na czele z przewodniczącym, w sumie siedemdziesięciu jeden osób. Mają oni posiedzenie Rady żydowskich starszych, któremu przewodzi arcykapłan. Co sądzicie o Chrystusie? – pytamy zgromadzenia. Ich serca wypełnia nienawiść i zazdrość. Są zdecydowani rozprawić się ostatecznie z tym prorokiem z Galilei. Dlaczego? Czy szczerze wierzą w głębi swych serc, że jest on szarlatanem niebezpiecznym dla całej społeczności? Jak mogą zaprzeczyć dowodom płynącym z czynionych przez niego cudów? „Rzeczywiście – mówią – wyrzucił demony przez Belzebuba, księcia demonów”. Czy naprawdę wierzą w to, co mówią? Nie. Nikodem, który przyszedł do Jezusa nocą, wyjawił tę prawdę. Powiedział: Rabbi, wiemy… Kto wiedział? Ci właśnie ludzie. Nikodem był wszak członkiem Sanhedrynu. Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim. Tak, Nikodem oraz jeszcze Józef z Arymatei różnili się od pozostałych. Byli dwoma uczciwymi członkami Rady.

Nieco później Nikodem wstawił się za Chrystusem i został za to wyśmiany. Ale teraz oto, zanim ten smutny dzień się skończy, pokażą otwarcie swoją wiarę. Nikodem i Józef z Arymatei ostrożnie zdejmą ciało Jezusa z krzyża i złożą je w nowym grobie Józefa.

Przywódcy żydowscy nie mogli wewnątrz swych serc zaprzeczyć, że Jezus jest nauczycielem, który przyszedł posłany przez Boga, lecz rosnąca w nich jak choroba niezdrowa zazdrość zdusiła wszystkie inne uczucia. W okresie nauczania Jezusa doprowadzało ich do wściekłości to, że czynił on cuda, których oni czynić nie byli w stanie; do szewskiej pasji doprowadzał ich widok tłumu ludzi słuchających Chrystusa.  Wielkie mnóstwo ludu chętnie go słuchało, co ich złościło. Dlatego ich zawiść rosła z każdym dniem. Jak mówi przysłowie arabskie, „Zazdrość jest nieuleczalną chorobą”. Tak więc wczesnym rankiem widzimy tych ludzi wychodzących kolejno z zakończonego właśnie posiedzenia Sanhedrynu; i jest wśród nich Jezus, ze związanymi rękoma. Prowadzą go do namiestnika, by go przekazać władzom rzymskim.

Jak do tego doszło, że Jezus znalazł się we władzy owych kapłanów i starszych? Och, to była rzeczywiście tragiczna sytuacja. Niepohamowana żądza posiadania pieniędzy doprowadziła jednego z wybranych towarzyszy Jezusa do zdrady i oddania go w ręce starszych. Ale czy Jezus nie mógł się bronić? Ależ oczywiście, że mógł, mógł przywołać więcej niż dwanaście zastępów aniołów, by natychmiast przyszły mu z pomocą. Mogły one porazić tę hałastrę z mieczami i kijami, która zjawiła się w Ogrodzie Oliwnym, by go aresztować, ale Jezus poddał się całkowicie woli Ojca. Wiedział, że jest to godzina tryumfu ciemności, więc się przed tym nie bronił. A Judasz? Co sądzi o Chrystusie? Rankiem tego tragicznego dnia opamiętał się, ale było już za późno. Kiedy ujrzał związanego Jezusa, jego uśpione dotąd sumienie dało o sobie znać. Grozą napawał go teraz fakt posiadania owych trzydziestu srebrników, krwawej zapłaty za wydanie jego drogiego, dobrego Pana. Pieniądze te parzą mu ręce. Idzie do kapłanów znajdujących się w świątyni i mówi: Zgrzeszyłem, gdyż wydałem krew niewinną. W odpowiedzi słyszy: Co nas to obchodzi? To twoje sprawa. Ten żałosny człowiek rzuca pieniądze w kierunku świątyni, odchodzi i wiesza się. O, gdybyż tylko pomyślał, co robi, we właściwym czasie!

To nauka dla nas. Teraz dano nam czas na pokonanie słabości naszego charakteru i wzmocnienie naszej lojalności względem naszego Mistrza. Może okazać się za późno na poprawienie się, jeśli pozostawimy to na później, a nagle pojawi się posłany do nas anioł. Usłyszymy: „Chrystus powrócił. Musisz pojawić się teraz na jego sądzie”. Za późno! Jakież ogromne znaczenie mają te słowa.

Tymczasem idziemy za naszym drogim Panem, którego prowadzą do Piłata. Tylko pomyślcie o tej sytuacji. Jezus, więzień, stojący przed mało ważnym urzędnikiem z ramienia Rzymu, mało ważnym rzymskim namiestnikiem. Cóż za ironia! Jezus, syn Boga, dziedzic świata, bez grzechu, święty, sprawiedliwy, dobry i współczujący musiał stać przed pogańskim sędzią i słuchać fałszywych oskarżeń przywódców żydowskich, kierowanych pod swoim adresem. „Piłacie, co myślisz o Chrystusie?” Cóż, sfabrykowane dowody przedstawione przez starszych oburzają twarde poczucie sprawiedliwości tego rzymskiego urzędnika. Piłat dobrze zna prawdziwy powód tych oskarżeń.  Wie, że przywiedli Jezusa kierowani zawiścią. Słyszał o niezwykłych cudach tego proroka Izraela, a do tego wprawiła go w zakłopotanie wiadomość, którą przekazano mu od jego żony: Nie wdawaj się z tym sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie przez niego wiele wycierpiałam. Dlatego Piłat chętnie uwolniłby Chrystusa. Wie, że to niewinny człowiek. Cokolwiek by pomyślał o Jezusie, na pewno nie przyszłoby mu na myśl, iż jest on przestępcą. Wypuściłby go na wolność, ale więzień milczy. Pomimo zachęty, nie rzekł ani słowa na swoją obronę. Ludzie podczas sądu, którego stawką jest ich własne życie, gwałtownie bronią swej niewinności, nawet jeśli są winni, a tym bardziej, kiedy są niewinni. Ale Chrystus milczy.

Wówczas pomieszczenie sądu wypełniają gniewne krzyki. Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Piłat, mający już problemy ze zwierzchnością w Rzymie, odchodzi od zgodnego z prawem przewodu sądowego. I wówczas ten żałosny mężczyzna pokazuje swą słabość charakteru, umywając ręce na oczach tłumu i mówiąc: Nie jestem winien krwi tego sprawiedliwego. A co potem czyni? Nie nakazuje uwolnić Jezusa, lecz każe go ubiczować, bezlitośnie, a następnie wydaje w ręce starszych, na ukrzyżowanie. Postępując naprzód wraz z tłumem ludu, słyszymy, że wielu z przywódców żydowskich nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Pytamy jednego z nich po cichu: Co sądzisz o Chrystusie? Ostrożnie odpowiada: „Cóż, wielu z nas myśli w głębi serca, że to naprawdę jest Mesjasz”. Ale dlaczego trzymają to w sekrecie przed innymi? Och, uważają, że za wiele musieliby poświęcić, ujawniając się ze swymi przekonaniami. Ze względu na stanowisko faryzeuszy nie wyznaliby wiary w Chrystusa otwarcie. Dlaczego nie? Jakże niegodziwy był prawdziwy powód! – Bardziej bowiem umiłowali chwałę ludzką aniżeli chwałę Bożą. Oto dlaczego.

Miejmy w pamięci tę naukę. Trzymajmy nasz sztandar rozpostarty wysoko. Dałeś chorągiew tym, którzy się ciebie boją, aby wynieśli ją z powodu twej prawdy [UBG]. Słowa te czytamy w Psalmach. Jesteśmy chrystadelfianami. Co to oznacza? Jesteśmy braćmi Chrystusa, jesteśmy siostrami Chrystusa. Wyznawajmy imię jego bez strachu. Niech nigdy nie powstrzymują nas od tego widoki na światowe zaszczyty. Na końcu jedynie cześć oddawana Bogu będzie mieć znaczenie. Tak czyniąc sprawimy, że przekleństwa tego świata nie będą nas ranić. Tchórzliwi wierni są źródłem słabości zarówno dla nich samych, jak i dla ich współbraci pielgrzymów.

Oto zaczyna się ta przerażająca scena, której nigdy nie zapomnimy. Nasz ukochany Pan, bez jakiekolwiek z jego strony oporu, zostaje przybity do krzyża, a krzyż zostaje postawiony pionowo. Cofający się lud widzi także podnoszone dwa inne krzyże. Po każdej stronie niewinnego Zbawiciela został ukrzyżowany w tym samym czasie skazany złoczyńca. Z pewnością musiało to poruszyć serca żołnierzy wykonujących ten akt ukrzyżowania? Co oni myślą o Chrystusie? Nic nie myślą. Rozkaz to rozkaz, tu nie ma miejsca na żadne pytania. Z całkowitą nieczułością dzielą się nawet szatą Jezusa, rozdzierając ją na cztery części. Potem rzucają losy o tunikę, która była tkana od góry do dołu, a nie szyta, niechcący wypełniając tym czynem słowa proroctwa.

Wisząc na krzyżu i cierpiąc niewymowny ból, co słyszy Jezus? Drwiny i docinki. Innych ratował, niechże ratuje samego siebie. U stóp krzyża stoją – jego matka i uczeń, którego miłował. Co sądzicie o Chrystusie? To pytanie nie może zostać zadane. Jest zbyt osobiste. Rozpacz tych osób jest zbyt wielka. Pierworodny syn Marii wisiał na krzyżu! Nie ma jeszcze trzydziestu czterech lat. Co przeżywa w tamtej chwili Maria, zostało zapowiedziane już o wiele wcześniej. To właśnie miał na myśli sprawiedliwy Symeon, kiedy trzymał w ramionach niemowlę o imieniu Jezus i zwracając się do Marii, błogosławił ich, mówiąc: Oto ten przeznaczony jest, aby przezeń upadło i powstało wielu w Izraelu, i aby był znakiem, któremu się sprzeciwiać będą, i aby były ujawnione myśli wielu serc; także twoją własną duszę przeniknie miecz. I rzeczywiście, tego dnia ujawnione zostały myśli wielu serc.

Jezus, cierpiąc bardzo, myślał o swojej matce. Spojrzał na Jana i rzekł: Niewiasto, oto syn Twój. Zaś do Jana: Oto Matka twoja. Jakże wielkim zaufaniem darzył Jana, że powierzył mu opiekę nad swą matką, polecił, by wziął ją do swego domu i dbał o nią, by czuła się w jego domu jak w swoim własnym.

Wśród ciemności pojawił się mały promyk światła. A teraz stał się jasnym płomieniem. Cóż to takiego? Otóż jest nim płomień wiary złodzieja wiszącego na krzyżu obok Jezusa. Ten biedny człowiek na początku kaźni przyłączył się do innych oponentów Chrystusa, ale w miarę wolno upływających tych strasznych godzin męki na krzyżu zaczął zmieniać zdanie. Znał dobrą nowinę, nauczaną przez Chrystusa, i w efekcie tych godzin przemyśleń upewnił się, że zaiste, ten był Synem Bożym. Złoczyńca po drugiej stronie zawołał do Jezusa: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas, ale jego kompan skarcił go, a czyniąc to, ujawnił tym samym swe własne przekonania co do Chrystusa. Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. A potem prosi Jezusa: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Z jaką spotkał się reakcją? Natychmiast Jezus okazał mu współczucie, przebaczając złe uczynki. Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju. [Przecinek powinien znajdować się po słowie „dziś”; przypis tłumacza.] Wydaje się, że musiała być pociechą dla Jezusa taka prośba biednego człowieka. Jakże wielką miał on wiarę! Jezus umierał. Złoczyńca obok widział, jak uchodziło z niego życie, a przecież miał mocne przekonanie, że wejdzie do jego królestwa. Trzeba stwierdzić, że był to wspaniały przykład wiary.

Nadeszło południe. Niezwyczajna ciemność zapadła nad światem. Trwała przez trzy godziny. Była czymś nienaturalnym. Wzbudziła strach wśród zabobonnego tłumu. A w mieście zasłona w świątyni nagle rozdarła się na dwoje od góry do dołu. I oto ziemia trzęsie się i pęka. Jezus woła głośno: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Znika Światłość tego świata. Tłum, bijąc się w piersi, zaczyna wracać do miasta. Ale scenę tę obserwuje także rzymski centurion, rozumny człowiek. On i stojący obok żołnierze byli bardzo poruszeni. Słusznie powiązali ze sobą nienaturalną ciemność i trzęsienie ziemi z osobą wiszącą na krzyżu. Usłyszeli jego straszne wołanie. Bardzo się przelękli. Pytamy setnika: Co sądzisz o Chrystusie? Pada szczera odpowiedź: Zaiste, człowiek ten był sprawiedliwy. Taka jest odpowiedź rzymskiego centuriona.

Ale znajduje się tam jeszcze inna grupa ludzi, ze złamanym sercem, gorzko szlochających: stoją nieco z dala od krzyża, nie bezpośrednio pod nim. Nie ma potrzeby pytać ich, co sądzą o Chrystusie. Był on ich ukochanym i szanowanym przyjacielem. Jakże mocno go kochali! To grupa kobiet. Niektóre zostały wymienione z imienia w omawianym rozdziale ewangelii Mateusza. Usługiwały Panu w codziennych sprawach, dbały o jedzenie, o miejsce do spania w nocy. Usługiwały mu ze swego mienia, płaciły za niego. Pośród nich znajdowały się Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, jest też z nimi matka Jana. Obserwują wydarzenia do samego końca. Tłum się już rozszedł. Nikodem i Józef z Arymatei oddali Jezusowi ostatnią, miłosierną posługę. Zdjęli go z krzyża i złożyli w grobie. U wejścia do groty zatoczony został wielki kamień. Wszyscy są cicho, wszyscy milczą. Wszyscy się rozeszli? Nie, jedna czy dwie osoby wciąż tu stoją. Kim one są? Siostrami, siostrami Chrystusa. Maria Magdalena i druga Maria siedzą zbolałe u wejścia do grobu.

Takie było smutne zakończenie tego najsmutniejszego dnia. Jak możemy go podsumować? Jakże wielkie zostało odniesione zwycięstwo! Grzech potępiony i unicestwiony, a grób nie mógł zatrzymać Jezusa. Złożył on jedną, doskonałą ofiarę. Gdy tylko Jezus skonał, zatrzymany został proces skażenia. Bóg nie mógłby pozwolić, by Jego umiłowany syn uległ skażeniu. Nie było to potrzebne. Jezus umarł, spoczywał w grobie, jego ciało zachowało świeżość do poranka dnia zmartwychwstania, gdy wrócił on znów do życia. Jaka niezwykła zmiana! W ciągu zaledwie trzech dni. Zastanówmy się nad tą transformacją. Chrystus cierpiący w Ogrodzie Oliwnym, Chrystus cierpiący na krzyżu. Walka w ciemności z grzechem, zmaganie się i zwycięstwo. Jezus miał w pamięci wszystkich zmarłych świętych, którzy umarli pełni nadziei, że on wypełni wiernie swe zadanie do końca. Mógł wspomnieć słowa psalmu: Niech się nie zawiodą z mego powodu Ci, którzy cię oczekują, Boże. Tak więc Jezus zniósł wszystko, odniósł wielkie zwycięstwo, a jego ofiara została przyjęta przez jego Ojca w niebiosach.

Ojciec bardzo kochał swego syna. Trzy dni później zjawili się aniołowie, a Jezus odziany w przyniesione mu szaty, powstał z martwych. Tamtego dnia zyskał taką samą naturę, jaką miał jego Ojciec. A jaką otrzymał nagrodę za swe zwycięstwo? Otrzymał imię ponad wszelkie imię, by na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią.

Umarł on nie tylko dla siebie, a jego Ojciec wskrzesił go nie tylko dla niego samego, lecz i dla nas, dla każdego mężczyzny i każdej kobiety, którzy wierzą w Boże obietnice i są mu posłuszni, trzymając się ich do końca. To ze względu na nich/nas wszystkich miały miejsce te smutne wydarzenia owego smutnego dnia. Mamy nadzieję, że to krótkie przypomnienie tamtych zdarzeń uzmysłowi nam jeszcze raz, co naprawdę oznacza bycie w Prawdzie, co zostało uczynione dla nas, że nie pozwolimy, by doczesne sprawy w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek przesłoniły ten istotny dowód, ten najważniejszy względem nas dowód miłości Boga i miłości Chrystusa. To dlatego jesteśmy w Prawdzie, dlatego mamy niezmąconą nadzieję, bo nasz Pan cierpiał i skonał dla nas.

Na koniec spytajmy: Co my sądzimy o Chrystusie? Cóż, jeśli ukrzyżowanie miałoby miejsce trzy dni temu, tylko trzy dni temu, a nie w roku 33., jakże inne byłoby to spotkanie dzisiejszego ranka! Każde wydarzenie tego dnia wyryłoby się na zawsze w naszej pamięci, każde słowo, każda czynność. Nie mówilibyśmy o niczym innym. Tylko Jezus byłby na naszych ustach. I jeśli tego wieczoru Chrystus  niespodziewanie zjawiłby się pośród nas, wskrzeszony z martwych, no cóż – nasze reakcje byłyby takie same jak reakcje uczniów! Pierwszym uczuciem byłoby przerażenie. Widzieliśmy go martwego na krzyżu, byliśmy świadkami złożenia go w grobie, widzieliśmy zatoczony u wejścia do groty wielki kamień. A oto on jest żywy! I słyszymy go mówiącego cicho: „Nie bójcie się. To ja. Dotknijcie mnie i przekonajcie się”. Uczniowie zdali sobie sprawę, że to Chrystus powstały z martwych. Jaka zmiana nastąpiła w ich uczuciach. Obstąpili go dokoła. O czym to świadczy? Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana.

Taki jest nasz Pan. Jak powiedzieliśmy, jeśli bylibyśmy uczestnikami tamtych wydarzeń, co byśmy sobie przyrzekli? Nigdy nie być leniwymi w Prawdzie, nigdy nie wątpić, nigdy nie być bezczynnymi, lecz poświęcić całe swe życie dla tego, który umarł dla nas, żebyśmy my mogli żyć. Zatem: Co sądzimy o Jezusie? Wyraźmy nasze myśli słowami hymnu:

„Nasz Zbawco i nasz Przyjacielu,

Od ciebie zależy nasza nadzieja,

Twoja miłość nigdy się nie skończy,

Alleluja, amen.”